Jesień wyjątkowo nas rozpieszcza- nie tylko feerią barw ale również wysoką jak na tę porę roku temperaturą. Bo kto by przypuszczał, że wybierając się w październiku na wycieczkę w góry, przyjdzie nam się zmierzyć nie tylko z własnymi słabościami, ale i z …22 st. temperaturą 🙂
Wybieramy jak zwykle nasze sprawdzone ścieżki- tzn. JA (żeńska część teamu), rozpoczynam swą wędrówkę w dolnej stacji wyciągu Biały Jar, przez Strzechę Akademicką do Domu Śląskiego. Tam dołącza do mnie MĘSKA część zespołu- małolat z tatą, którzy wjeżdżają wyciągiem na Kopę.
Na Równi jest jak zwykle- wieje niemiłosiernie. Ale nic to, posileni w schronisku pysznym naleśnikami z bitą śmietaną, ruszamy dalej.
Przed małolatem wielkie wyzwanie: Śnieżka.
Chociaż nie jest to jego pierwsza górska wyprawa, podchodzę do niej pełna obaw – szlak prowadzący na Śnieżkę, to już nie spacerek do Samotni, na który zwykle się wybieraliśmy. Wewnętrzny, matczyny głos podpowiada mi, że kamienie i łańcuchy, to nie jest odpowiednia sceneria dla trzylatka, ale małolat nie chce słyszeć o łagodniejszym podejściu Drogą Jubileuszową.
Kilka wdechów, zdrowasiek i idziemy.
Na szczęście nie taki diabeł straszny- pomału, swoim tempem, trzymając się łańcuchów (nasz rozbrykany trzylatek ani myśli dać rączkę rodzicom), docieramy na sam szczyt. Jest bosko. Cisza, spokój (turystów 90% mniej niż w sierpniu) i oczywiście piękne widoki.
Wracamy już wszyscy razem przez Dom Śląski, Strzechę Akademicką, aż do górnej stacji Białego Jaru. Jest cudownie! Gdy docieramy do apartamentu jest już ciemno. Małolat idzie spać, a my (mimo planów na wieczór spędzony w towarzystwie świec, i butelki wina)… padamy razem z nim.
Cel jednak osiągnięty – dziecko zarażone miłością do Gór. W drodze do domu pyta, kiedy znowu przyjedziemy do Karpacza. Odpowiadamy, że za tydzień.
Przecież to piękne miasto pod Śnieżką, to nasz drugi DOM.