Sama nie wierzyłam, że się uda. Tak bardzo rozpieszczamy nasze dzieciaki, wożąc im małe dupska samochodem, że miałam uzasadnione obawy. Przypuszczałam, że nasz dwudniowy plan łażenia po górach, zakończymy po dwóch godzinach jęków w Samotni. Oj! Bardzo, bardzo się pomyliłam. I teraz rozpiera mnie duma.
Czas tylko dla nas
Wypad w góry o roboczej nazwie „Starszak+mama” planowaliśmy już od kilku tygodni. Czekaliśmy tylko na zakończenie wakacji (czyt. brak tłumów) i sprzyjającą aurę. Więc jak tylko zaświeciło słoneczko, wsiedliśmy w autobus i w niecałe 4 godziny znaleźliśmy się w naszym ukochanym Karpaczu.
Góry to mój drugi dom. Tutaj czuję, że żyję naprawdę. Oddycham pełną piersią, stawiam sobie nowe wyzwania i nawet jak brakuje mi sił, to wiem, że nic tak nie hartuje ducha, jak porządna wspinaczka. I już od jakiegoś czasu hartuję się w pojedynkę przynajmniej dwa razy w roku. Tym razem towarzyszył mi pewien uroczy, rozbrykany sześciolatek, którego kondycji trochę się obawiałam. Jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie. Zaliczając postoje na Polanie, w Strzesze Akademickiej (na pyszne naleśniki) i w Domu Śląskim, małolat na Śnieżkę prawie wbiegł. Przez 3,5 godziny naszej wędrówki pozdrawiali nas turyści gratulując mojemu dziecku takiej wytrzymałości. Ani razu nie usłyszałam zdania: „Mamo bolą mnie nogi”, czy „Mamo wracamy”. Moje dziecko, uskrzydlone tymi wszystkimi pochwałami, zapomniało co to ból i zmęczenie i na Śnieżkę po prostu wbiegło. Jedyne zdanie wypowiedziane przez małolata oddające to, jaki to dla niego wysiłek, brzmiało: „Mamo, moje nogi są jakby zabetonowane”.
U czeskich sąsiadów też jest krása
Dzień później z obawy przed załamaniem pogody, wybraliśmy „wersję na leniucha” i wjechaliśmy wyciągiem na Kopę. Przez Dom Śląski i Równię pod Śnieżką poszliśmy na czeską stronę do schroniska Luční Bouda na pyszną herbatkę z imbirem. W drodze do Samotni złapał nas deszcz i ostatni odcinek naszej trasy nie należał do najprzyjemniejszych, co zrekompensowaliśmy sobie pysznymi lodami w centrum Karpacza.
Macie ochotę na podsumowanie?
Wiecie dlaczego warto zafundować sobie taką wyprawę z dzieckiem? Poniżej bilans zysków i strat.
Zyski:
- Jeden zadowolony małolat, który następnego dnia na „dzień zabawki” do przedszkola zabrał mapę Karkonoszy z zaznaczoną trasą
- Jedna dumna mama
Straty:
- Jeden zmęczony tata, który został sam w domu z pewnym zbuntowanym dwulatkiem.